Pięć szybkich sposobów na zakończenie sagi „Zmierzch” w jednym tomie

Każdy z nas słyszał o sadze „Zmierzch”. Do dziś seria ta robi ogromną furorę, choć w chwili obecnej można usłyszeć o niej więcej negatywów niż pozytywów.

Gdy książki te pojawiły się na polskim rynku byłam jeszcze w liceum i miałam koleżankę, która dzięki książką Stephenie Meyer zakochała się w literaturze o wampirach. Sama również w tamtym czasie przeczytałam wszystkie książki z tej serii, ale szczerze mówiąc niewiele pamiętam już z tej lektury. Wstyd się przyznać, ale większość tego co wiem o wydarzeniach jakie miały miejsce w tej powieści pochodzi z ich adaptacji filmowych. Dlatego też postanowiłam sięgnąć jeszcze raz do tych książek i sprawdzić czy naprawdę są tak złe jak o nich mówią.

Niestety po przeczytaniu pierwszego tomu muszę przyznać, że nie jest to lektura wysokich lotów. Główna bohaterka jest bezbarwna, a do tego bezrefleksyjnie zakochana w Edwardzie, a ten niby próbuje ja przed sobą chronić, ale ostatecznie i tak postanawia z nią być. Żadna z postaci ani ich uczucie do siebie na wzajem nie ewoluuje wraz z rozwojem fabuły.  Mówiąc kolokwialnie oboje zachowują się jak by ktoś im nagle wbił młotkiem do głowy, że mają być razem i nic nie jest wstanie tego zmienić. Generalnie książkę polecam tylko tym, którzy szukają czegoś do odmóżdzenia się albo do pośmiania.

Właśnie dlatego czytając książkę zastanawiałam się jak można by ukrócić moje męki – a przy okazji innych czytelników. Oto pięć propozycji które udało mi się wymyślić:

  1. Książka kończy się tym, że Edward zostawia Belle, ta się zabija, a Edward wychodzi na plac św. Marka i odkrywa tajemnicę wampirów przed całym światem za co zostaje zabity przez Volturi – może trochę dramatyczne, ale przynajmniej książka nudna jak flaki z olejem miała by koniec z przytupem.
  2. Edward bądź Jasper nie wytrzymują i zjadają Bellę na obiadek – pewnie biedaki by się nabawili niestrawności albo obniżyła by się ich inteligencja, ale kto z nas potrafi się powstrzymać gdy podają mu jego ulubioną potrawę. Samo kontrola jest zdecydowanie przereklamowana. Zwłaszcza gdy jest się wampirem.
  3. Edward nie ratuje Belli gdy samochód Taylera omal na nią nie wpada – stała by się tragedia, zwłaszcza dla rodziców dziewczyny, ale myślę, że nikt z nas jakoś by jej szczególnie nie żałował.
  4. Mama Belli nie wysyła jej do ojca – przecież gdyby nie przeprowadziła by się do Forks dziewczyna nie poznała by Edwarda i już samo pisanie tej książki nie miało by sensu.
  5. Edward potrafi czytać w myślach Belli – myślę, że gdyby miał możliwość zajrzenia do jej umysłu szybko by się zniechęcił do flirtowania z nią. Dziewczyna ma tak denne przemyślenia, że to aż boli. Zwykle staram się nie być aż tak krytyczna, ale w przypadku tej bohaterki… nie da się inaczej.

A co Wy sądzicie o sadze „Zmierzch”? A może macie jakieś inne, ciekawe pomysły jak mogła by się zakończyć ta książka bądź też cała seria?

Czy można być szczęśliwym na Alasce czyli o książce Rafael Santanderu

Ostatnio przez przypadek w moje ręce trafiła książka „Być szczęśliwym na Alasce” i urzekła mnie jej okładka. Dlatego też postanowiłam spróbować ją przeczytać. Poradniki nie są rodzajem książek po jakie często sięgam. Nie wiem czy to wina języka czy tego, że dość sceptycznie podchodzę do przesłania jakie najczęściej zawierają takie pozycje, ale w przypadku „Być szczęśliwym na Alasce” było zupełnie inaczej.  To co zaprezentował nam autor jest bardzo bliskie temu w co sama wierzę i pewnie dlatego przeczytałam ją z ogromną przyjemnością. Dobrze jest czasem dowiedzieć się, że to co kieruje twoimi działaniami jest zdrowe dla twojej siły psychicznej. A co więcej działanie takiej filozofii udowodniono naukowo!

W swej książce Rafael Santanderu przekonuje nas, że możemy być szczęśliwi niezależnie od tego jak bardzo doświadczy nas los. Bo człowiek tak naprawdę potrzebuje do życia tylko miłości (o ile zostaną zaspokojone podstawowe potrzeby tj. ma się co jeść i pić). Autor uważa, że chęć posiadania, niezależnie od tego czy chodzi o to by mieć więcej pieniędzy, wysokie stanowisko czy być pięknym, sprawia, że wywieramy na siebie presję. Przez ciągłe pragnienie przestajemy się cieszyć tym co mamy, a strach przed porażką sprawia, że jesteśmy coraz mniej produktywni i bardziej neurotyczni. A to z kolei powoduje, że jeszcze bardziej się denerwujemy i koło się zamyka. Jedynie pozbywając się tych pragnień, kochając siebie i innych ludzi oraz ciesząc się drobnymi rzeczami możemy doskonalić siebie i dążyć do prawdziwego szczęścia.

Czytając tę książkę zastanawiałam się czy mogłabym być szczęśliwa na Alasce? Początkowo myślałam, że było by to niemożliwe przede wszystkim dlatego, że nie lubię zimna. Jestem strasznym zmarzluchem i każde wyjście na dwór stanowiłoby nie lada wyzwanie. Ale po przeczytaniu tej książki stwierdziłam, że nie byłoby to takie złe i nie potrzebowałabym wiele by osiągnąć szczęście w takiej sytuacji. Wygodny fotel ustawiony przy kominku, książka i gorąca czekolada oraz dobre towarzystwo było by wszystkim czego bym potrzebowała by przetrwać zimne dni.

Obowiązkowo sięgnę po inne książki tego autora i będę się doskonalić by wieść szczęśliwe życie nawet na Alasce 😉

Klątwa drugiego tomu czyli o seriach, które były dobre, ale coś nie pykło

Każdy z nas ma serie książkowe za którymi szaleje i dobrze zna to uczucie gdy z niepokojem oczekuje na kolejne tomy ulubionych powieści. W takich przypadkach bohaterowie są jak rodzina, choć każdy z nas wyobraża sobie inaczej ich dalsze losy. Najgorsze jednak jest to, że nie zawsze kontynuacje spełniają pokładane w nich nadzieje, zniechęcają nas do dalszego wgryzania się w serie. A przecież tak dobrze się zapowiadały.

Dlatego dziś chciałabym się z Wami podzielić pięcioma seriami, które początkowo bardzo mi się podobały, za to po kolejnych tomach poczułam zawód, a nawet sprawiły, że zupełnie straciłam zapał do danej serii książkowej.

UWAGA! Serie jakie przedstawię zostały wybrane z powodu moich odczuć, a więc w sposób subiektywny. Rozumiem, że nie każdy może zgadzać się z moim wyborem, ale tak jak ja szanuję Wasze zdanie, tak Wy uszanujcie moje.

Pierwsza seria o której pragnę powiedzieć to „Czaroziemie” Susan Dehnard. Pierwszą część tej serii czytałam z zapartym tchem, ponieważ jest w niej wszystko to co uwielbiam w książkach. Wartka akcja, przyjaźń, miłość, tajemniczy wróg, który próbuje mieszać między bohaterami, a do tego zakończenie które sprawia, że czytelnik po prostu musi wiedzieć co będzie dalej!!! Natomiast w drugiej części to wszystko gdzieś znika. Przyjaciele i kochankowie zostają rozdzieleni, akcja wlecze się niemiłosiernie, a wróg, choć się pojawia, to wciąż wiemy o nim niewiele. Mam wrażenie, że ten tom nie wnosi do historii nic istotnego. Mimo to czekam na kolejną część mając nadzieję, że tym razem dowiemy się już nieco więcej o tajemniczej mrocznej postaci i liczę na to, że dwójka bohaterów się ze sobą zejdzie  😉

Kolejną serią co do której mam podobne zarzuty to „Buntowniczka z pustyni” Alwyn Hamilton. Pierwsza część zabrała nas na magiczną pustynię, która przypomina nam dawne kraje arabskie. Do tego pewna siebie bohaterka i tajemniczy nieznajomy podróżujący wraz z nią. Jednak przy drugim tomie nie dość, że miałam wrażenie jakby była luka w narracji między ostatnimi wydarzeniami pierwszego tomu, a początkiem drugiego to jeszcze na niemal całą książkę główna bohaterka utknęła w domu swego największego wroga, co sprawia, że akcja stoi w miejscu. Jednak i w tym przypadku nie zniechęciło mnie to na tyle by nie czekać na kolejną część serii.

Trzecim przypadkiem w którym kontynuacja serii zniechęciła mnie do niej jest trylogia „Generacje” Scotta Siglera. Pierwszy tom to żywa opowieść pełna tajemnic i zaskakujących zwrotów akcji. Drugi natomiast jest nudny i przewidywalny. No i zakończenie wydaje mi się trochę zbyt przesadzone. Choć nie czekam z niecierpliwością na kolejny tom przeczytam go z ciekawości jak autor zakończy to wszystko.

Czwarta seria również jest trylogią i jako jedyna z wymienionych serii została już w pełni wydana również w Polsce. Chodzi mianowicie o „Wiedźmy z Savannah” J. D. Horn. Pierwszy tom opowiada historię dwóch bliźniaczek urodzonych w magicznej rodzinie. Jedna z nich jest niemagiczna. Druga posiada potężną moc i od najmłodszych lat była szkolona by zostać kolejną strażniczką granicy. Tyle, że zamiast niej wybrana zostaje niemagiczna z sióstr. Dlaczego tak się stało? I co z tego wyniknie? By tego się dowiedzieć trzeba sięgnąć po książkę. I choć sama historia jest naprawdę ciekawa to jej zakończenie jest dla mnie totalnie naciągane i zupełnie bez sensu. Bez zdradzania szczegółów, ale już bym wolała by po prostu zniknęła.

Ostatnią serią o jakiej bym chciała wspomnieć to cykl o Joannie Chyłce Remigiusza Mroza. Dwie pierwsze części były dla mnie fenomenalne. Niezwykle wciągające kryminały prawnicze o hardej Joannie Chyłce i jej aplikancie Zordonie z wieloma zaskakującymi zwrotami akcji. Jednak już w trzeciej części zupełnie tego zabrakło, a do tej pory niezachwiana Pani prawnik co trzecią stronę pije. Ja rozumiem, że takie było założenie, bo straciła pracę i w ogóle, ale również sama sprawa jaką prowadzi nie jest zbyt ciekawa, a jedyne co może nas zaskoczyć to zakończenie. Mimo to sięgnęłam po kolejną część, ale i w czwartym tomie zabrakło mi tego co zachwyciło mnie w pierwszych tomach. Po kolejne nie zamierzam sięgać. Na pewno nie w najbliższym czasie.

A jakie serie Was zawiodły? A może w przypadku jakiejś byliście mile zaskoczeni, że nie okazała się takim fiaskiem na jakie się zapowiadała?

Jennifer Niven „Podtrzymując wszechświat”

Jennifer Niven już pierwsza swoją książką sprawiła, że zakochałam się w jej twórczości. „Wszystkie jasne miejsca” to niezwykle pouczająca powieść. Niedawno jednak na polskim rynku pojawiła się druga pozycja jej autorstwa.

„Podtrzymując wszechświat” to niezwykła historia dwójki nastolatków. Libby była niegdyś najgrubszą nastolatką w Ameryce. Zrobiło się o niej głośno gdy wyciągano ją dźwigiem z domu. Teraz się zmieniła. Choć wciąż jest puszysta to może się sama ruszyć, a nawet zaczęła ponownie chodzić do szkoły i marzy by dostać się do szkolnej grupy tanecznej. Tyle, że mimo wszystko wciąż są osoby które będą naśmiewać się z jej tuszy. Jedną z takich osób jest Jack i jego koledzy. Tyle, że chłopak ma swoją tajemnicę. Przez zbieg okoliczności to właśnie Libby zostaje jego powierniczką, przyjaciółką. A może nawet kimś więcej.

Jennifer Niven po raz kolejny pokazuje nam młodych ludzi, którzy borykają się nie tylko z trudami dorastania, ale również niezrozumieniem, brakiem wsparcia ze strony rodziny czy też nawet ukrywaniem swych kłopotów by nie przysparzać swym najbliższym kłopotów.

Uważam, że jej książki powinny być lekturą obowiązkową niezależnie od wieku czy upodobań odnośnie preferowanych gatunków literackich, ponieważ w dobie anonimowego hejtu oraz zaniku empatii w społeczeństwie przypominają nam jedną fundamentalną prawdę. Każdy z nas jest tylko człowiekiem i każdy ma swoje problemy z którymi się boryka. Nie pozwólmy byśmy zostali sami ze wszystkim co nas przytłacza.

Szczepan Twardoch, Mamed Khalidov „Lepiej byś tam umarł”

Nie jestem wielką fanką sportu. Sama nie bardzo lubię ćwiczyć, a jako, że mój tata lubi piłkę nożną czasem oglądam z nim mecze. Na KSW 13 zwróciłam uwagę tylko dlatego, że mieli występować zawodnicy z Japonii, a na punkcie tego kraju mam świra. Z chęcią oglądam wszystko co ma jakiś związek z tym krajem bądź jego kulturą. I tak właśnie trafiłam na walkę Mameda Khalidova i Ryuta Sakurai. Ogromnie wrażenie zrobił na mnie nie tylko zawodnik z Japonii, ale również sam Khalidov. To jak obaj zawodnicy się szanowali, mimo tego, że walczyli przeciwko sobie. Jednak po tej walce zupełnie zapomniałam o tym sporcie i tym człowieku. Do chwili gdy wydano książkę „Lepiej byś tam umarł”.

Jest to tak zwany „wywiad rzeka” przeprowadzony przez Szczepana Twardocha. Mamed opowiada o swoim życiu w Czeczenii – jak wyglądało tam jego życie, jaki kodeks panuje w Czeczenii – o swoim przyjeździe do Polski – o trudnościach jakie miał, o miłych zaskoczeniach jakie go tu spotkały czy o tym jak zakochał się w tym kraju – oraz o swojej relacji z Bogiem. Pokazuje, że to co większość ludzi myśli o muzułmanizmach nie koniecznie jest prawdą. Że jego spojrzenie na wiele kwestii jest inne niż przedstawiają nam media.

Uważam, że nawet jeśli ktoś nie jest fanem sztuk walki czy samego Khalidova to warto przeczytać tą książkę. Ponieważ dzięki niej możemy poznać niezwykle wartościowego człowieka i jego historię.

Czym jest wolna wola i komu się należy? czyli o „Mechanicznym” Iana Tregillisa

Czy zastanawiałeś się kiedyś jak wyglądałaby historia naszego świata gdyby coś potoczyło się inaczej? W przypadku „Mechanicznego” wszystko zaczęło się w XVII kiedy to naukowiec i zegarmistrz Christiaan Huygens wynalazł pierwszego klakiera czyli mechanicznego sługę. Dzięki temu Holandia zyskała przewagę nad innymi krajami. Zdominowała je i tylko Nowa Francja wraz z jej władcą im się opiera.

Według swoich twórców klakierzy nie mają wolnej woli. Potrafią wykonywać tylko polecenia, być posłuszni swemu geas czyli formie nakazu wyrytemu na ich mechanicznych ciałach w postaci alchemicznych symboli. Jednak jednemu z klakierów udaje się od niego uwolnić. I to właśnie jego historię poznajemy.

To niesamowita, fantastyczna książka opowiadająca o losach człowieka i maszyny. Jednak nieodzownym elementem tej książki są również rozważania filozoficzne odnoszące się do wolnej woli. Czy maszyna może mieć wolną wolę? Sama myśleć i o sobie decydować? I czy można odebrać człowiekowi jego wolną wolę i narzucić mu pęta geas tak jak maszynie?

Muszę przyznać, że to właśnie zręczne połączenie akcji oraz rozważań na ten temat najbardziej zachwyciło mnie w tej książce. Takie tytuły najlepiej pokazują, że fantastyka może być nie tylko przyjemności i, jak twierdzi wielu, sposobem na oderwanie się od rzeczywistości, ale również daje czytelnikowi do myślenia.

Już nie mogę doczekać się aż sięgnę po kolejną część z serii „Wojny alchemiczne”.

PODSUMOWANIE MIESIĄCA – lipiec 2017

Lipiec to dla wielu czas wakacji i odpoczynku. Ja niestety nie miałam takiej przyjemności. Zamiast tego mogłam wziąć udział w letniej edycji BookAThon’u! Bardzo się cieszę, że ten pomysł powrócił i mam nadzieję, że będzie on kontynuowany. Niestety nie udało mi się sprostać wszystkim zadaniom jakie pojawiły się tym razem, ale i tak przeczytałam wspaniałe książki, a o kilku z nich wspomniałam na blogu.

Co do tego co udało mi się przeczytać w tym miesiącu to są to następujące pozycje:

  1. Dorota Terakowska „W krainie kota” – było to moje pierwsze wyzwanie BookAThonowe i udało mi się mu sprostać. Przyjemnie było sobie przypomnieć tą niezwykłą historię.
  2. Mira Grant „Przegląd końca świata. Feed” – co sądzę o tej książce możecie przeczytać tutaj.
  3. Stephen King „Zielona mila” –  o moim pierwszym, a nie ostatnim spotkaniu z twórczością tego autora możecie przeczytać tu.
  4. Nicola Yoon „Ponad wszystko” – uwielbiam tą książkę ❤ Bardzo żałuję, że nie udało mi się jeszcze obejrzeć film, ale mam nadzieję to nadrobić.
  5. Meg Cabot „Liceum Avalon” – zawsze jak mam blokadę sięgam po tę książkę.
  6. Mark Z. Danielewski „Dom z liści” – jedna z najbardziej dziwnych książek jakie czytałam.
  7. Amelia Atwater-Rhodes „W gąszczach mroku” – w tej książce po raz pierwszy spotkałam się z moim ulubionym wierszem autorstwa Williama Blacka „Tygrys”
  8. Susan Dehnard „Wiatrodziej” – muszę przyznać, że po tym co działo się w pierwszej części muszę przyznać, że spodziewałam się nieco więcej po tej pozycji. Ale i tak przyjemnie się czytało. Czekam na kolejną część.
  9. Ian Tregillis „Wojny alchemiczne. Mechaniczny” – arcydzieło o którym chciałabym jeszcze napisać.
  10. Jan Brzechwa „Akademia Pana Kleksa” – sięgnęłam po nią, ponieważ chciałam sobie przypomnieć o czym była ta książka.
  11. Mamed Khalidov i Szczepan Twardoch „Lepiej, byś tam umarł” – jedna z najlepszych książek jakie czytałam ostatnim czasem. Choć była zdecydowanie za krótka!

Co do książek które kupiłam nie było ich zbyt wiele. W sumie do głowy przychodzą mi dwie:

  1. Michelle Paver „Wilczy brat” – książka którą czytałam będąc w podstawówce, a która bardzo mi się podobała.

  2.  Adam Przechrzta „Namiestnik” – czyli kontynuacja serii „Materia Prima”

Staram się ostatnio trochę przystopować z kupowaniem książek i dlatego wykupiłam sobie pakiet na legimi co pozwala mi przeczytać więcej pozycji, a zapłacić mniej.

I tak właśnie wyglądał czytelniczo mój miesiąc lipiec. A przede mną cały sierpień na czytanie. Tak więc zaczytanego sierpnia!

 

Najdziwniejsza książka jaką czytałam czyli „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego

O książce „Dom z liści” usłyszałam po raz pierwszy jakiś rok temu podczas Targów Książki w Krakowie. Wtedy też pozycja ta miała swoją premierę, a jej popularność tak zaskoczyła wydawcę, że kilka godzin po otwarciu wejść wyczerpał się cały nakład który ze sobą przywiózł. Później choć kilku moich znajomych wspominało o tej powieści umknęła ona mojej uwadze. Jednak w tym roku podczas Pyrkonu otrzymała ona nagrodę i stwierdziłam, że trzeba by było w końcu dowiedzieć się skąd to całe zamieszanie.

Można powiedzieć, że książka skupia się na dwóch wątkach. Z jednej strony mamy do czynienia z rozprawą naukową na temat nieistniejącego filmu opowiadającego o niezwykłym domu do którego wprowadził się znany fotograf wraz ze swoją rodziną. Z drugiej natomiast zostaje nam przedstawiony mroczny wpływ powieści na ludzi którzy się z nią zetknęli przedstawioną przez mężczyznę, który podjął się redakcji dzieła.

Czytałam już wiele książek, ale nigdy nie widziałam takiej książki. I nie chodzi jedynie o sposób budowania narracji czy przedstawione postacie. Jest ona sama w sobie arcydziełem, które ma wzbudzić nasz niepokój. Początkowo wydaje się, że będzie to nudna rozprawa naukowa z przydługimi historiami wplecionymi przez redaktora, które niewiele mają wspólnego z pierwotnym dziełem i tylko rozpraszają czytelnika. I taka sytuacja utrzymuje się gdzieś przez pierwsze 100 stron opasłego tomiska od trzymania którego odpada ręka. A jednak gdy dochodzimy do niezwykłego rozmieszczenia tekstu czy przypisów umieszczonych tak, że niektóre z nich trudno znaleźć – co najmniej jeden ominęłam i do dziś nie wiem gdzie się znajduje – książka zaczyna wciągać tak, że nie da się od niej oderwać. I dla tych krótkich chwil jest to pozycja którą warto przeczytać.

Co więcej te wszystkie zabiegi wprawiają czytelnika w taki niepokój jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Nawet przy najstraszniejszym filmie grozy czy powieści z tego gatunku nie odczuwałam takiego dyskomfortu, który wprawia człowieka w jakiś niezrozumiały lęk. Sam czytelnik czuje, że zagubił się w labiryncie książki, traci orientację, a wszystkie prawa do jakich był przyzwyczajony przestają istnieć. I chyba właśnie dlatego książka ta zyskała tak wielu fanów.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Stephena Kinga czyli „Zielona mila”

O twórczości Stephena Kinga wiele się słyszy. Nie tylko od blogerów, vlogerów czy po prostu osób, które lubią czytać książki, ale również od autorów. Choć sama czytuje kryminały, horrory oraz inne gatunki jakie pisze jakoś nigdy nie ciągnęło mnie szczególnie by sięgnąć po coś co napisał. Ale postanowiłam to zmienić.

„Zielona mila” nie była przypadkową książką. Zdecydowałam się na nią, ponieważ mój drogi Hasacz kiedyś mi o niej wspominał. Jednak od razu uprzedzam, że nie wiedział o niej nic poza tym, że według niej jest świetna (uprzedzając pytania filmu też nie widziałam).

I właśnie dlatego książka ta bardzo mnie zaskoczyła. Spodziewałam się opowieści o bezwzględnym mordercy, który siedzi w celi śmierci i chwali się swymi krwawymi zbrodniami przed pilnującymi go strażnikami. Jednak jeśli tego właśnie szukasz w powieści to tutaj tego nie znajdziesz. Zamiast tego dostajemy historie pełną moralnych rozterek, niecodziennych zdarzeń i niespotykanej u nikogo litości i dobroci .

Narratorem książki jest Paul Edgecombe, który swego czasu był kierownikiem na bloku gdzie siedzieli skazani na śmierć. Pracował w więzieniu już od dłuższego czasu i wydawało mu się, że już nic nie może go zdziwić ani zszokować. Jednak wszystko zmienia się za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności, gdy do jego bloku trafia trzech zadziwiająco różnych ludzi: bezwzględny młody morderca William Wharton, niepozorny francuz z Luizjany Eduard Delacroix wraz z myszką Panem Dzwoneczkiem oraz najbardziej dziwaczny z tej trójki płaczący czarnuch John Coffey. Czy coś może łączyć tę trójkę? I jak to wpłynie na samego Paula? Tego Wam nie zdradzę 🙂

Co do gatunku książkę tę opisałabym jako obyczajową z elementami grozy i fantastyki. Trudno mi się odnieść jak ma się to do pozostałej twórczości tego autora, ale za tę pozycję tak niejednoznaczną i pouczającą autor ma u mnie ogromny plus. Jestem pewna, że to moja pierwsza, ale nie ostatnia przygoda z popełnionymi przez Stephena Kinga tekstami.

Mira Grant „Przegląd końca świata. Feed”

Muszę przyznać, że od dawna intrygowała mnie seria książek „Przegląd końca świata”. Ten tajemniczy tytuł (bo opisów książek ani serii nigdy nie czytałam xd) przywodził mi na myśl antologię opowiadań o tematyce postapokaliptycznej.

Dlatego też czułam się nieco zawiedziona gdy przeczytałem pierwsze zdanie. Pomyślałam sobie, że to kolejna nudna książka o przetrwaniu w świecie, który został dotknięty plagą chodzących trupów. Coś jak kolejna wersja The Walking Dead. Jednak muszę przyznać, że książka ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.

Świat po rozprzestrzenieniu się wirusa Kellis-Amberlee nie różni się wcale aż tak bardzo jak  byśmy mogli się tego spodziewać. Owszem ludzie muszą uważać bardziej niż przed rokiem 2014 r., lecz wciąż żyją w domach wraz z rodzinami, naukowcy działają przeciwko chorobie, a internet wciąż działa. I to właśnie on jest najlepszym źródłem informacji o świecie po katastrofie. To właśnie blogi i vlogi pokazały ludziom prawdę o  tym co się dzieje w Ameryce i na świecie oraz jak radzić sobie w nowym świecie.

Wśród autorów przeróżnych blogów jest też rodzeństwo Masonów. Każde z nich ma inną specjalizację jednak razem z Buffy tworzą niezawodny team. Ich największą szansą na założenie samodzielnej witryny jest przeprowadzenie relacji z kampanii kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Choć zadanie jest pozornie łatwe okazuje się, że wcale takie nie będzie, ponieważ najwyraźniej ktoś sabotuje całą kampanię.

Dawno nie czytałam tak ciekawej książki postapo. Chyba ostatnią tak pasjonującą powieścią o podobnej tematyce była „Pandora” Mike Carey’a. Jest to pozycja zupełnie niestandardowa jeśli idzie o ten nurt w literaturze.  Dodatkowo jest to powieść z wątkami kryminalnymi, co rzadko się zdarza w takich opowieściach.

Jedyne co nie przypadło mi do gustu to samo zakończenie pierwszego tomu i przez to mam niewielkie obawy przed rozpoczęciem kolejnej części. Mam jednak nadzieję, że się nie zawiodę.